Back In Time #5: „Aqualung”

Podziel się!

Jethro Tull w swojej długiej i bogatej karierze flirtowało z różnymi stylami muzycznymi, takimi jak blues, prog-rock, czy folk. Żaden album nie wyszedł im jednak tak dobrze jak ten, który zdominowany został przez hard rock.

Już pierwsze dźwięki otwierającego płytę utworu tytułowego jednoznacznie wskazują, w jakim kierunku postanowili pójść muzycy, tworząc swój czwarty krążek studyjny. Aqualung wita nas ciężkim, powolnym riffem, świetnie współbrzmiącym z zadziornym głosem Andersona. Centralnym punktem tej kompozycji jest szybkie i bardzo melodyjne solo Martina Barre. Na mnie jednak największe wrażenie robi poprzedzający je bridge, w którym niemal namacalne jest narastające napięcie.

Cross-Eyed Mary jest w prostej linii kontynuacją utworu Aqualung, zarówno muzycznie, jak i w warstwie lirycznej. Główną postacią tekstu jest małoletnia prostytutka, przy czym wspomniany wyżej bohater zostaje również przywołany. Trzeba przyznać, że Ian Anderson potrafił opisać świat ludzi marginesu społecznego z wdziękiem i humorem godnym Marka Nowakowskiego. Nawiasem mówiąc, pierwszą wersją Cross-Eyed Mary, jaką usłyszałem, był, jak łatwo się domyśleć, bardzo dobry cover w wykonaniu Iron Maiden, umieszczony na stronie B singla The Trooper.  

Niepowtarzalnego uroku płycie dodają liryczne miniatury, którymi poprzeplatano główne kompozycje. Stanowią przeciwwagę dla rockowej zadziorności i historii o typach „spod ciemnej gwiazdy”. Utrzymany w formie kantylen, śpiew Iana jest delikatny i niezwykle ciepły. Szczególnie podoba mi się Wond’ring Aloud, rozpoczynający się jedynie przy akompaniamencie gitary, stopniowo uzupełniany o kolejne instrumenty tworzące wspólnie piękną harmonię.

Motywem przewodnim na stronie B jest natomiast bunt wobec religii. Otwiera ją najdłuższy i najbardziej frapujący My God. Zaczyna się spokojnie i za razem ponuro, by wybuchnąć w drugiej minucie. Podczas występów w latach 70 rozbudowane solo stanowiło bazę do szaleństw scenicznych Andersona, który potrafił dyrygować przy tym całym zespołem. Hymn 43 to z kolei dzieło dużo bardziej radosne. Porywają nas pełne ekspresji partie fortepianu, szczególnie szybkie staccata, oraz sidle.

O największym przeboju zespołu, czyli Locomotive Breath napisano już bardzo wiele. Jego prosta motoryka uderza w nas z siłą rozpędzonego taboru kolejowego. Jest to jednak również utwór niebanalny. Warto zwrócić uwagę na zharmonizowanie gitary i fortepianu we wstępie, wirtuozowskie solo Iana, czy gęste partie perkusji. A wszystko to przy jednostajnie wybijanym przez bas rytmie, przywołującym na myśl stukot kół.

Płytę wieńczy nieco zapomniany Wind Up. Nie wiem, czy nie jest to mój nr 1 na Aqualungu, łączy bowiem wszystko to, co na niej najlepsze. Utwór rozpoczynający się pięknym, lirycznym wstępem, który przeistacza się w nawałnicę riffów, ozdobioną dynamiczną solówką, utrzymaną w stylu starego rock’n’rolla.

Dlaczego akurat ta płyta Jethro Tull odniosła największy sukces, stając się wręcz wizytówką zespołu?  Moim zdaniem sekret tkwił w umiejętnym połączeniu niebanalnych pomysłów aranżacyjnych i wykonawczej wirtuozerii (z której zawsze słynął zespół), ze sporą dawka przebojowości. Aqualung to chyba jedyny album tej grupy, który mógłbym z czystym sumieniem polecić nieukształtowanym muzycznie osobom na rozpoczęcie przygody z klasycznym rockiem.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.