Wielka żyletka i trzymająca ją dłoń to zdecydowanie jedna z najbardziej rozpoznawalnych okładek metalowych. „British Steel” wydane zostało 14 kwietnia 1980 roku i właśnie skończyło czterdzieści lat. Dziś album ten uznajemy za klasykę heavy metalu, a muzykę zawartą na nim za oczywistość, jednakże cztery dekady temu można było mówić o przełomie. Zarówno w kwestii Judas Priest, jak i metalu w ogóle.
Lata siedemdziesiąte stanowiły trudny okres dla Judas Priest. Zespół wydał wtedy zachowawczy debiut „Rocka Rolla”, a po nim cztery nieoczywiste płyty o wysokich wartościach artystycznych – „Sad Wings Of Destiny”, „Sin After Sin”, „Stained Class” i „Hell Bent For Leather” (znane również jako „Killing Machine”) – jednakże z uwagi na panujące wówczas trendy i faworyzację punk rocka, dopiero pod koniec dekady zaczął zyskiwać popularność adekwatną do poziomu, który reprezentował. W gruncie rzeczy muzycy stali się prawdziwymi gwiazdami dopiero w 1979 roku, kiedy to singiel „Take On The World” zdobył czternaste miejsce na liście UK top 40, a będący podsumowaniem tych zdecydowanie produktywnych lat album koncertowy „Unleashed In The East” podbił listy przebojów, ostatecznie pokrywając się platyną. Priest w końcu czuli wiatr w żaglach — nareszcie mieli określony image, nie brakowało im już pieniędzy na jedzenie, zainteresowania wytwórni, ani propozycji koncertowych. Wiedzieli jednak, że mogą osiągnąć jeszcze więcej i z tą właśnie myślą w odświeżonym składzie z Dave’m Hollandem jako perkusistą (zastąpił będącego przez dwa lata w zespole Lesa Binksa) weszli do Startling Studios w Ascot w celu nagrania szóstego studyjnego albumu.

Obiekt ten był posiadłością Ringo Starra, który odkupił ją od Johna Lennona. Wnętrze staroświeckiego dworku umożliwiło muzykom eksperymentowanie z brzmieniem. Przykładowo gitarzysta K.K. Downing zdecydował się na zarejestrowanie swoich ścieżek w bibliotece, gdyż uznał, że dzięki drewnianemu wykończeniu pomieszczenie zagwarantuje świetny rezonans. W podobnych warunkach partie drugiej gitary nagrywał Glenn Tipton, który jako miejsce pracy wybrał salon. Co ciekawe, pokój ten zobaczyć można w teledysku do „Imagine” Lennona. Perkusję zaś rozstawiono w klatce schodowej, której rozmiary pomogły na lepsze rozmieszczenie mikrofonów. Z racji tego, że Tom Allom, producent płyty, lubił ekstrawaganckie rozwiązania, wykorzystano także wyposażenie posiadłości i wszystko to, co było pod ręką. Rytmiczne dźwięki pojawiające się pod koniec „Metal Gods” to nic innego, jak odgłosy uderzających o siebie sztućców. W piosence pojawia się również odgłos mający imitować uderzenie bicza, który w rzeczywistości był zwykłym kijem bilardowym. Dźwięk tłuczenia butelek po piwie wykorzystano natomiast w „Breaking The Law”.
Sama koncepcja płyty jest iście brytyjska i wywodzi się z rodzinnych stron Judas Priest. „British Steel” nawiązywać miało do ostrego brzmienia zespołu oraz klasy robotniczej, z której wywodzili się twórcy płyty. Priest pamiętali o swych korzeniach i przygnębiającej rzeczywistości, na którą skazani byli mieszkańcy przemysłowych regionów Wielkiej Brytanii, w 1980 roku ich przeszłość oraz świadomość wyrobiona w otoczeniu głośnych fabryk i dymu przybrały formę fal akustycznych. Słychać to choćby w otwierającym album (na wydaniu europejskim, w USA rola ta przypadła „Breaking The Law”) „Rapid Fire”. Utwór imituje odgłosy pieca, które niemalże nieustannie towarzyszyły muzykom podczas życia w Black Country. Żywiołowa kompozycja była wtedy prawdopodobnie najbardziej metalowym utworem Judas Priest. Ostre, pędzące riffy duetu Tipton/Downing i Rob Halford wypluwający słowa (w tym nieistniejące, jak „desolisating”) z prędkością strzelającego karabinu maszynowego wyznaczały nowy kierunek w muzyce metalowej. Numery pokroju prostego, ale i dosadnego „Grinder”, czy traktującego o buncie maszyn, kroczącego „Metal Gods”, które potem stało się hymnem kapeli i źródłem ich przydomku, być może nie robią dziś już tak dużego wrażenia na słuchaczu, ale czterdzieści lat temu stanowiły granicę ekstremy.
Ostatecznie na „British Steel” znalazły się trzy przeboje, które wywindowały karierę zespołu w górę. „Breaking The Law” to kolejne nawiązanie do realiów klasy robotniczej i zarazem największy hit zespołu, na którego potrzeby zrealizowano kiczowaty, choć zabawny teledysk przedstawiający napad na bank w wykonaniu…Samych muzyków. „Living After Midnight” do dziś usłyszeć można na prawie każdym koncercie Judas Priest, a w 1980 roku podbijał listy przebojów i zapewnił grupie pierwszą w jej historii złotą płytę. Kompozycja to tak naprawdę dzieło przypadku: Halford starający się zasnąć, usłyszał dobiegający z innego pokoju riff autorstwa Tiptona, a następnie dorobił do niego tekst. Innym numerem stojącym za sukcesem „Brytyjskiej Stali” jest „United” – kawałek nagrany w stadionowym duchu „Take On The World”.
Pozostałe utwory nie zrobiły tak dużej kariery, jak „Living After Midnight”, czy „Breaking The Law”, ale są wśród nich interesujące kompozycje. Do takich przypisać trzeba „The Rage”, jeden z najbardziej osobliwych kawałków Priest. To z jednej strony ciężki numer, a z drugiej występują w nim nieoczywiste partie gitary, przywołujące na myśl…Reggae. Chociaż tak dziwna mieszanka stylistyczna mogłaby zostać uznana za żart i nie stanowić niczego wartego uwagi, w przypadku „The Rage” jest zupełnie inaczej. Należy też pamiętać o zamykającym płytę „Steeler”, który wraz z „Rapid Fire” stanowi swoistą klamrę. Tak, jak drugi ze wspomnianych kawałków otwarł płytę ostrymi riffami, tak jej finał powtarza jego bezkompromisowość i wieńczy album gitarowym pojedynkiem Glenna Tiptona i K.K. Downinga.
Bardzo istotnym elementem „British Steel” jest okładka płyty. Wcześniejsze grafiki zdobiące albumy Judas Priest dotykały bardziej mistycznych klimatów, tutaj mamy do czynienia ze swoistą deklarację muzyczną i wizerunkową. Praca autorstwa polskiego arysty Rosława Szaybo (dla zespołu przygotował również kilka innych okładek, ponadto współpracował choćby z Eltonem Johnem i Krzysztofem Komedą) to dziś dzieło ikoniczne. Zapowiada to, co czeka na słuchacza po zetknięciu się igły gramofonu z płytą.
„Kiedy tylko ją [okładkę] zobaczyliśmy, pomyśleliśmy „Jest ostra tak jak my”. To tak dobrze pasuje.”
K.K. Downing
Co ciekawe, Glenn Tipton nie był w pełni przekonany do szaty graficznej „British Steel”:
„Grafika mogłaby być lepsza, ale powiedzmy, że mi odpowiada.”
Jest to jednakże bez znaczenia, gdyż w sytuacji, kiedy wytwórnia CBS nalegała na zmianę okładki z uwagi na jej kontrowersyjny charakter, muzycy zagrozili zerwaniem kontraktu w razie ingerencji w pracę naszego rodaka. Ciekawostkę stanowi to, że prywatnie Szaybo nie był zwolennikiem metalu, jednak potrafił bezbłędnie zrozumieć potrzeby zespołu. Jego prace, w tym charakterystyczne logo kapeli, stanowią dziś nieodłączną część świata Judas Priest.

Okres promowania nowego wydawnictwa należy do jednego z ciekawszych w historii zespołu. Priest wystąpili na festiwalu Monsters Of Rock w Donnington razem z wykonawcami pokroju Scorpions, co było wtedy jednym z ich najbardziej prestiżowych koncertów. Podczas trasy koncertowej supportowali ich między innymi Def Leppard, Ian Gillan, Wishbone Ash, czy też wschodząca gwiazda Iron Maiden (której debiut ukazał się w dzień premiery „British Steel”). Twórcy „Brytyjskiej Stali” nie wspominali najlepiej wspólnych koncertów z ekipą Steve’a Harrisa, głównie przez aroganckie zachowanie jej ówczesnego wokalisty, Paula Di’Anno, jednakże nie było to ostatnie spotkanie dwóch gigantów. Już rok później podczas World Blitz Tour Żelazna Dziewica ponownie rozgrzewała publiczność przed Judas Priest.

„W tamtym czasie Donnington był jednym z najważniejszych koncertów, jakie Priest zagrał w Europie. To wstyd, że już nigdy później tam nie wystąpiliśmy. Myślę, że mogliśmy zagrać jako główna gwiazda. Ale Rob odszedł i zabrał ze sobą spory kawałek naszej kariery.”
Glenn Tipton
Ciekawą anegdotę z tamtego okresu działalności Bogów Metalu stanowi wydarzenie z ich koncertu w Rainbow Theatre, który odbył się 1 kwietnia. Wtedy też przypadała pięćdziesiąta rocznica firmy Levi Strauss znanej z klasycznych dżinsów. Z tej okazji podczas występu Rob Halford w pewnym momencie rzucił z siebie spodnie, pod którymi nie miał niczego innego. Sytuacja ta została wspomniana w gazecie „Sounds”, gdzie znalazła się również ocenzurowana fotografia wykonana podczas tamtej nocy.
Nie wszyscy fani Judas Priest uważają „British Steel” za szczytowe osiągnięcie zespołu, jednakże nie sposób nie docenić wpływu płyty na rozwój muzyki metalowej. W 1980 roku wyznaczyła nowe trendy, którymi podążać chciały kolejne zespoły, nierzadko modyfikując formułę zaproponowaną przed Bogów Metalu i dążąc do jeszcze bardziej ekstremalnych brzmień.
„British Steel było olbrzymią inspiracją dla Wielkiej Czwórki Amerykańskiego Thrashu i prekursorem tego, czym miała się ona stać. To jeden z tych idealnych albumów, które wydano w idealnym czasie. Kontynuując w miejscu, na którym ostatnio się zatrzymali na „Hell Bent”, Priest skopali metalowi tyłek utworami takimi, jak „Rapid Fire” oraz „Steeler”, a także podwyższyli (już wcześniej wysoko zawieszoną) poprzeczkę. Ogólna energia na tej płycie różni się od każdego innego krążka Priest, kawałki dosłownie wskakują z płyty wprost do moich uszu prowadzone przez ikoniczne riffy Tiptona i Downinga oraz szalone wokalizy Halforda. W 1980 roku to było dzieło sztuki i zdecydowanie wytrzymało próbę czasu”
Scott Ian, Anthrax
Rodzący się wtedy nurt New Wave Of British Heavy Metal czerpał garściami z kapel pokroju Rainbow, Thin Lizzy, Deep Purple, czy właśnie Judas Priest. „British Steel” stanowiące rozwinięcie formuły z „Hell Bent For Leather” utrwaliło ówczesne pojmowanie terminu „heavy metal”.
„Sądzę, że Priest mieli znaczący wpływ na zespoły Nowej Fali. Ustanowili nowe standardy, które wszyscy próbowaliśmy osiągnąć.”
Brian Ross, Blitzkrieg
Chociaż szósty krążek Bogów Metalu podobnie jak jego poprzednik stanowił artystyczny krok w tył względem „Sin After Sin” lub „Stained Class”, to należy do kanonu heavy metalu. Dla wielu osób to właśnie tu zaczyna się przygoda z muzyką Judas Priest, a sam zespół często powraca do kompozycji znanych z „British Steel” podczas swoich koncertów. Różnie można oceniać ten album, niebezpodstawnie można mu zarzucić brak spójności i „skok na kasę”, ale mimo wszystko to ważna dla muzyki płyta, która zawsze stanowić będzie istotny punkt odniesienia dla wykonawców grających tradycyjny metal.
