Diabeł, którego znasz

Podziel się!

Szatan jest figurą, która zdaje się być związana z muzyką rockową od samych jej początków. O konszachty z diabłem oskarżano Beatlesów czy Stonesów. Chrześcijańscy publicyści prześcigali się w coraz to nowych teoriach spiskowych, że przypomnę tu tylko te najsłynniejsze jak backward messege w Stairway to Heaven Led Zeppelin czy złożenie w ofierze diabłu pewnego nietoperza przez Ozzy’ego Osbourne’a. Jednak w świecie rocka wciąż istnieje wiele zespołów, które w tekstach swoich utworów, scenicznym image’u czy na okładkach płyt, zdają się mówić wprost o swoich zainteresowaniach satanizmem. Ale czy w każdym przypadku, diabeł, o którym śpiewają, jest taki sam?

Szatan rytualny

Zanim w 1970 roku, słuchacze na całym świecie mogli usłyszeć jak Ozzy wznosi błagalne okrzyki o pomoc do Boga w otwieraczu debiutanckiego albumu Black Sabbath, kilka miesięcy wcześniej w USA zadebiutował zespół Coven. Album Witchcraft Destroys Minds & Reap Souls (tłum. Czary Niszczą Umysły i Odbierają Dusze) otwierał utwór pod tytułem…właśnie Black Sabbath! Coven uznawany jest za prekursorów okultystycznego i satanistycznego rocka. W trwającym ponad 13 minut Satanic Mass, zespół zawarł mroczną liturgię czarnej mszy. Kawałek pozbawiony jest praktycznie warstwy muzycznej, to wyjątkowo niepokojąca modlitwa recytowana po łacinie oraz w języku angielskim. Liryka Coven niemal w całości oscyluje wokół mistycznych rytuałów. Szatan jest tutaj obiektem kultu, władcą ciemności, któremu zespół oddaje należną cześć.

W utworze Pact with Lucifer poznajemy historię farmera, który sprzedał duszę syna w zamian za lepszy los, natomiast w Choke, Thirst, Die doświadczamy tajemniczego rytuału, przywołującego diabła. Mogłoby wydawać się, że w porównaniu do Coven, teksty Black Sabbath brzmią jak bajki dla grzecznych dzieci… Jednak to właśnie zespół z Birmingham znacznie częściej oskarżany był oddawanie czci Szatanowi. Dlaczego tak się stało? Odpowiedź zdaje się być dość prosta, Sabbaci byli pierwszym zespołem, który tak mocno wprowadził diabelski nastrój do muzycznego mainstreamu. Coven to jednak zespół niszowy, który nigdy nie przebił się do głównego nurtu rocka. Nie pomogła nawet zbieżność nazwisk, basista grupy nazywa się Osborne. Faktem jest, że to Sabbathom udało się zwojować świat muzyki, natomiast za największe osiągnięcie Amerykanów uznaje się utwór One Tin Solider z filmu Billy Jack, który trafił w 1971 do Top40.

Wróćmy jednak do wizerunku Szatana, który zaprezentował światu Coven. Trudno stwierdzić czy ten rytualny diabeł jest wynikiem prawdziwej wiary czy prowokacją członków zespołu. Z pewnością stanowi on nawiązanie do pewnych ludowych tradycji i wierzeń, jeszcze z czasów, gdy powszechnie wierzono w czarownice. Warto wiedzieć, że coven oznacza spotkanie wiedźm (polskim odpowiednikiem jest tutaj słowo sabat). Nieprzypadkowym zdaje się być fakt, że za mikrofonem znalazła się kobieta, Jinx Dawson. Właśnie to nawiązanie do kultury związanej z czarami i postawienie w niej Szatana jako bezpośredniego obiektu kultu było czymś unikalnym. Warto jednak wspomnieć, że poza Coven, istniało jeszcze wiele zespołów z nurtu, który możemy tu nazwać pierwszą falą okultystycznego rocka. Wartym wspomnienia jest brytyjski Black Widow czy włoski Jackula.

Szatan kreskówkowy

Początki okultystycznego rocka to przełom lat 60-tych i 70-tych. Później scenę zdominowały zespoły, takie jakie Deep Purple, Led Zeppelin, Pink Floyd czy punk spod znaku Sex Pistols, które z satanizmem nie miały wiele wspólnego. Temat ten powrócił dopiero w następnej dekadzie, a jego najbardziej znanym przedstawicielem jest legenda NWOBHM, czyli Venom. Jeżeli Coven czy Black Widow były w swoim satanizmie dość tajemnicze, trójka z Newcastle zajęła się tematem absolutnie bezkompromisowo.

Venom stał się jak gdyby satyrą na poważne i mroczne zespoły okultystyczne. Chociaż ich okładki zdobiła głowa kozła, a w tekstach co drugie słowo to satan lub hell, panowie zdawali się robić wszystko z ogromnym dystansem i poczuciem humoru (vide kultowy teledysk do Nightmare). Ale od początku. Studyjny debiut Venom przypadł na 1981 rok, kiedy to Cronos i spółka wydali Welcome To Hell. Już spoglądając na okładkę, widać, że mamy do czynienia z czymś szokującym. Wpisana w pentagram głowa kozła mogła wówczas przyprawiać rodziców i kaznodziejów o zawał serca, chyba nawet okładka singla Angel WItch wydanego rok wcześniej, przedstawiająca wizerunek Baphometa, była bardziej lekkostrawna (a na pewno bardziej estetyczna). Zawartość liryczna również stanowiła prawdziwą jazdą po bandzie. Jeżeli Coven czy Black Widow nawiązywały raczej do okultystycznej tradycji i rytualnego satanizmu, w tekstach Venom diabeł rządził piekłem, opływał krwią dziewic i doskonale się bawił. Zabij, zabijemy śmierć. Masturbując się do tego, co zrobiliśmy. […] Witaj w Piekle! Już te kilka wersów z tytułowego numeru na debiucie pokazują, że zespół z Newcastle nie bierze jeńców.

Jeżeli ktoś chciałby wziąć ich twórczość na serio, mocno by się rozczarował. Wszechobecny Szatan jest u Venom komiksowym straszakiem, postacią z horroru klasy B. Tu nie chodzi o składanie krwawych ofiar na czarnej mszy, ale zabawę konwencją. Rok po ukazaniu się debiutu, zespół wydał swój najważniejszy album Black Metal (którego nazwa zdefiniowała nowy podgatunek metalu). Na płycie, oprócz typowej szatańskiej liryki – To Hell And Back (Do piekła i z powrotem) czy Leave Me in Hell (Zostaw mnie w Piekle), znajdziemy kawałek o seksie ucznia z nauczycielką, który tylko podkreśla czarne poczucie humoru członków Venom.

W tym wypadku, figura Szatana jest zaprezentowana zupełnie inaczej. Cronos i spółka zdają się narzucać i epatować nią, ile tylko się da. Tutaj nie ma miejsca na tajemniczość czy nawiązanie do tradycji, trójka z Newcastle od razu wykłada kawę na ławę. Ma być szokująco, obrazoburczo, ale jednocześnie przerysowanie i zabawnie. Ten zabieg udaje się świetnie… ale tylko na początku. Po dwóch świetnych albumach, jednym dobrym, jednym przeciętnym i całkiem udanej koncertówce, Venom przechodzi zmiany stylistyczne i osobowe.  Już nigdy nie uda im się dorównać swoim pierwszym dokonaniom.  Jak mówi przysłowie, i diabeł był ładny, kiedy był młody.

Szatan, aż strach się bać

Swoistą syntezą diabła rytualnego i kreskówkowego jest Mercyful Fate, który w swoim scenicznym image’u, tekstach i okładkach połączył okultystyczne rytuały spod znaku Coven z komiksowym wizerunkiem Szatana znanego z Venom. Jednak w przeciwieństwie do angielskich kolegów po fachu, King Diamond i spółka użyli tej konwencji, aby wzbudzić strach i przywrócić atmosferę grozy satanistycznego rocka końca lat 60-tych. Porównanie Venom do Mercyful Fate jest jednak karkołomne pod każdym względem. Pierwszy zespól to proste, brudne granie, bardziej spod znaku Motorhead niż Uriaha Heep. W twórczości Duńczyków natomiast, czuć bardziej inspiracje hard rockiem lat 70-tych, a duet gitarowy Shermann-Denner przywodzi na myśli Glenna Tiptona i KK Downinga z Judas Priest. Nie sposób zestawić charczącego wokalu Cronosa z falsetami Diamonda. Nawet, jeżeli uznamy, że oba zespoły łączyły kwestie liryczne, szybko okaże się, że nie jest to do końca prawda.

Mercyful Fate w swoim satanizmie zawsze starało się być dużo bardziej na serio niż Venom. I chociaż okładki do dwóch pierwszych albumów, czyli Melissy i Don’t Break The Oath zdobią komiksowe podobizny rogatych demonów, nie sposób odnieść wrażenia, że są one dużo mroczniejsze niż w przypadku ekipy z Newcastle. Zwłaszcza, jeżeli skonfrontujemy je z liryką i scenicznym wizerunkiem Kinga Diamonda. I chociaż w makijażu Króla czuć inspiracje Alicem Cooperem czy Arthurem Brownem, nie trudno oprzeć się wrażeniu, że ma ona wywołać, przede wszystkim, poczucie strachu i niepewności. Zwłaszcza w połączeniu z okultystyczną liryką i mrocznymi gitarami duetu Shermann-Denner, statywem do mikrofonu wykonanym z piszczelowych kości czy czaszką Melissą. Kiedy Venom bawiło się satanistyczną konwencją, King Diamond wielokrotnie podkreślał swoje zainteresowania ciemna stroną, spirytualizmem czy kontaktami z duchami. Mercyful Fate zamiast czarnego humoru postawili na prawdziwy spektakl grozy. Wiele materiałów niezbędnych do scenicznej oprawy załatwiał sam Diamond, który zanim został muzykiem pałał się… farmacją!

W przypadku Duńczyków, Szatan jest przede wszystkim motorem napędowym strachu, który chcą oni wywołać o słuchacza. Nie jest ludową tradycją ani rubasznym kozłem w katanie, stanowi raczej symbol zła, które ma opętać fanów. Wśród utworów Mercyful Fate znajdziemy, co prawda nawiązania do tego rytualnego diabła, w utworach takich jak Come to the Sabbath (Chodź na Sabat), At the Sound of the Demon Bell (Na Dźwięk Dzwonu Demona), ale występuje on przede wszystkim jako konwencja pewnych sił nadprzyrodzonych. Teksty zespołu przepełnione są tematyką związaną z duchami, czarami, klątwami, czyli wszystkim co zakazane, niepokojące i pełne mroku. W twórczości Mercyful Fate diabeł stanowi główną figurę tego horror show, któremu przewodzi farmaceuta z wysokim głosem.

Szatan miltonowski, czyli filozof z rogami

Kolejny, jakże innym przykładem posłużenia się wizerunkiem Szatana w muzyce jest nurt, który możemy nazwać filozoficznym. Wywodzi się on z tradycji literackiej, konkretnie Raju Utraconego Miltona (ang. Paradise Lost – skojarzenie z nazwą zespołu nieprzypadkowe). Dzieło życia Miltona, epicki poemat napisany jambicznym dziesięciozgłoskowcem, to historia upadku Lucyfera, stworzenia świata i wreszcie wygnanie z Raju pierwszych ludzi. Postać Szatana zarysowana została w utworze zupełnie inaczej niż w dotychczasowej tradycji literackiej. U Miltona, diabeł jest symbolem indywidualizmu, sprzeciwu wobec władzy. Może też być wcieleniem samego autora, który opowiadał się przeciwko brytyjskiej monarchii i wspierał stronnictwo Olivera Cromwella w czasie wojny domowej. Właśnie ten Szatan, symbol buntu przeciwko absolutnej władzy, indywidualista, niesłusznie ukarany za pragnienie posiadania wiedzy zaczyna dominować w muzyce.

Dekadę po tym, gdy Venom witał słuchaczy w piekle, a King Diamond zachęcał do wycieczki na sabat, nowa fala zespołów związanych z satanizmem przeszła absolutną przemianę. Utwory przestały być już skupione wokół mrocznych rytuałów czy bezpośredniemu oddawaniu czci diabłu. Teraz stały się wykładnią dla filozoficznych przemyśleń, ostrej krytyki chrześcijaństwa oraz traktowania Szatana jako ucieleśnienia wolności. Czerpanie z tego filozoficznego satanizmu spod znaku Miltona czy LaVeya stało się niezwykle popularne w latach 90-tych i pozostaje takie do dziś. Karierę zbudował na tym Marylin Manson, a i na polskim podwórku nie trzeba się dużo rozglądać, żeby dostrzec ten trend. Obecna twórczość Behemotha to doskonały przykład tego w jaki sposób ewoluował wizerunek Szatana w muzyce rockowej. O ekipie Nergala i o nim samym można sądzić różne rzeczy, natomiast zespół zaliczył naprawdę ogromny progres, jeżeli porównamy ich początki z ostatnimi albumami.

W twórczości zespołów takich jak Behemoth, Szatan przestaje być figurą wywołującą strach czy niepokój, jest za to bardziej inteligencki, wręcz salonowy. Świadczy o tym, chociażby utwór Lucifer z albumu Evangelion, który stanowi death metalową wersję wiersza Tadeusza Micińskiego, wybitnego polskiego ekspresjonisty, który żywo zainteresowany był okultyzmem. Z kolei w tytułowym utworze z płyty The Satanist pojawia się bezpośrednie nawiązanie do Miltona – I am the great rebellion/Neath Milton’s tomb I dwell (tłum. Jestem wielkim buntem/Żyjącym w grobie Miltona). Szatan często jest bytem bezosobowym, niewymienianym bezpośrednio, ma stanowić raczej pewną alegorię, definicję wolności, buntu i indywidualizmu. Satanizm w tekstach Behemotha i innych kapel tego nurtu jest często kojarzony z hedonizmem, oddanie się ziemskim uciechom i przyjemnościom tego świata ma stanowić nową formę kultu. Nie bez powodu w tym przypadku, Szatan często przybiera postać greckiego boga Dionizosa – symbolu hedonistycznego stylu życia.

Ten Szatan filozoficzny jest najbardziej symbolicznym ze wszystkich, o których tu rozprawialiśmy. Nie składa mu się w ofierze dziewic, nie ma rogów ani brody, nie uśmiecha się upiornie jak kozioł z Black Metal Venomu. To poetycka wręcz figura, którą twórcy wykorzystują, aby wyrazić swoje przekonania. Zdecydowanie jest on również bardziej antychrześcijański niż heavymetalowe zespoły z lat 80-tych czy nurt okultystycznego rocka. Chociaż większość swoich tekstów poświęcały diabłu i piekłu, bardzo rzadko atakowały chrześcijaństwo jako religię. W przypadku zespołów, takich jak Behemoth, krytyka religii przybierała bardzo różne formy i często wychodziła poza typową konwencję artystyczną. Ale to już zupełnie inna historia…

Nie taki diabeł straszny…

Czy to jedyne wizerunki Szatana w muzyce rockowej? Nie sądzę, przy dokładniejszej analizie, z pewnością udałoby się znaleźć jeszcze wiele innych przykładów. Diabeł od dawna nie jest już zarezerwowany dla strefy religijnej, przestał być kojarzony z chrześcijaństwem, ale stał się elementem popkultury. Satanizm w wersji instant otrzymujemy w okultystycznych horrorach czy tekstach zespołu Venom. Tutaj, Szatan staje się produktem, który sprzedaje nam branża rozrywkowa. Z drugiej strony, mamy tez diabła jako ideologię, symbol wolnomyślicielstwa. Ten, również jest nam sprzedawany, ale w nieco innej formie. Nie jako rozrywka, ale pewna ideologia. To od nas, konsumentów, zależy, którego diabła poznamy.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.