RECENZJA: Turbokill „Vice World”

Podziel się!

Turbokill to niemiecki zespół heavymetalowy, założony przez wokalistę grupy Alpha Tiger, Stephena Dietricha. Zadebiutował w 2018 roku epką „Turbokill”, wydany w tym roku album „Vice Word” jest ich pierwszą pełną płytą.
W notce dołączonej do plików z muzyką, możemy przeczytać, że misją zespołu jest danie nowej energii dla heavy metalu, pozostając przy tym wiernym tradycji gatunku. Album ma więc być pomostem miedzy przeszłością, teraźniejszością, a przyszłością. Słowa te brzmią obiecująco, sprawdźmy więc, jak jest w rzeczywistości!
Trzeba przyznać, płyta ma bardzo miłą dla oka okładkę, kojarzącą się nieco z „Gambling with the Debil” Helloween, albo „Power Games” Jaguar, w dodatku widzimy na niej piękne Ferrari F40.
Również intro zrobiło na mnie pozytywne wrażenie. W tym przypadku z kolei przypomina się „Funeral March” z suity „Achilles: Agony and Ecstasy In Eight Parts” Manowar.
Niestety, czar pryska gdzieś w połowie pierwszego utworu. Rozpędzony „Vice Word” byłby fajny, gdyby nie infantylny refren w stylu neopower, a w tle młócka na podwójnej centrali. Kolejny „War Thunder” jeszcze pogarsza sprawę. Do bólu sztampowe i bezpłciowe granie, którego dostaliśmy tony od czasu „Glory to the Brave” HammerFall.
Na szczęście album posiada też mocne momenty. Pierwszym z nich jest „Pulse of the Swarm”. Kompozycja utrzymana w średnich tempach, pełna ciekawych, niebanalnych melodii, przepełniona duchem starego epic heavy. Mnie szczególnie nasuwają się skojarzenia z Heavy Load.
Na pochwałę zasługuję również żywiołowy „Sail With Pirates”. Myślę, że będzie on dla zespołu żelaznym koncertowym klasykiem. Szczególnie podoba mi się zagrana tappingiem solówka. Tylko zamiast wysokiego, czystego głosu Pana Stephena widziałbym tu bardziej jakiś bardziej ostry i zachrypnięty wokal w stylu Rolfa Kasparka.
Największym plusem albumu jest jednak utwór „Turbokill”. Tutaj z kolei Dietrich stara się śpiewać z zadziorem, wchodząc w falsety w stylu Roba Halforda. Kompozycja oparta jest na szybkim, motorycznym riffie, posiada też bardzo przebojowy refren. Również typuję go na nieodzowną część występów.
Niestety, to by było na tyle, jeśli chodzi o ewidentne plusy „Vice Word”. Pozostała część płyty w zasadzie przelatuje nam obok ucha, nie potrafiąc wystarczająco mocno zachęcić, by do niej wrócić. Uwagę przykuwają tylko pojedyncze fragmenty, jak melodyjne i bardzo liryczne solo w „Track n’ Spy”, czy diabelski recytatyw w „Don’t deal with Devil”.
Jeszcze „Global Monkey Show” z zadziornymi chórkami w refrenie sili się na bycie rebelianckim, rockandrollowym strzałem w stylu Twisted Sister, czy WASP, niestety wychodzi blado. Riff razi wręcz swoją prostotą, jedyny fajny moment to solówka. Trochę przykro pisać mi tę słowa, bo słychać, że zespół posiada dobry warsztat muzyczny. Niestety, płytę najlepiej opisuje określenie „sztampowa”. Nie wyróżnia się ona niczym na tle setek innych albumów młodych zespołów heavymetalowych, które ujrzały światło dzienne w ostatnich latach i pewnie zginie w morzu podobnej muzyki. Najbardziej na „Vice Word” brakuje mi jakiejś dłuższej, rozbudowanej kompozycji, większej ilości zmian tempa w utworach, generalnie rzecz biorąc zaskoczenia czymś słuchacza. Życzyłbym sobie również większej ilości efektownych przejść perkusyjnych, a mniej ultraszybkiego zasuwania na dwie stopy.
Przypominam jednak, iż nawet takie legendy jak Iron Maiden, Accept, Kreator, UFO, Deep Purple, Dire Straits, czy The Beatles, rozwinęły skrzydła dopiero po debiucie (a w przypadku Sodom pierwsze LP to raczej nie nadaje się do słuchania 😉 ) Liczę więc iż muzycy Turbokill pójdą po rozum do głowy, zamkną się w sali prób i za jakiś czas wydadzą dzieło, którym faktycznie tchną w heavy metal nową siłę!

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.