Relacja: The Night Flight Orchestra- Na żywo z „The Tivoli”

Podziel się!

Pamiętacie, jak jeszcze nie tak dawno temu ogłoszono koncert Dio? W warszawskiej Progresji zamiast prawdziwego wokalisty mieliśmy zobaczyć jednak cuda nowoczesnej technologii. Pomysł hologramu na scenie co prawda koniec końców się sprzedał, ale przedsięwzięcia nie ominęła fala hejtu ze strony środowisk fanowskich. Ba, ja sama na ogłoszenie zareagowałam sarkastycznym uśmieszkiem.

Dziś wydarzenia te zdają się być odległe, a wspomnienie ostatniego koncertu live, na jakim byłam, okazuje się z dnia na dzień coraz bardziej mgliste. Koronawirus skutecznie pozbawił nas rozrywek, a widmo przeciągającej się koncertowej abstynencji spędza sen z powiek nie tylko branży eventowej, ale też wszystkim regularnie na nie uczęszczającym.

Kiedyś transmisję live ominęłabym szerokim łukiem. Zdawać by się mogło, że podobnie jak hologram – nie ma ona większego sensu. Sytuacja jednak postawiła nas wszystkich pod ścianą do takiego stopnia, że na ogłoszenie koncertu online szwedzkiego The Night Flight Orchestra cieszyłam się jak cholera. Nic dziwnego – tak na dobrą sprawę zadowolona bym była w tej sytuacji nawet z pieprzonego hologramu online.

The Night Flight Orchestra to zespół żywy, stworzony do tańca i dobrej zabawy. Po świetnym koncercie na Wacken 2019 supergrupę zapamiętałam jako jedną z tych niewielu, które potrafią serwować publiczności żywiołowego, dyskotekowego rocknrolla. Co prawda sobotni koncert odbył się w pustej sali, ale w rzeczywistości oglądało go około 3,5 tys. widzów.

Show zdominowały numery z najnowszego krążka Aeromantic. Chociaż bliżej mi zdecydowanie do Amber Galactic i Sometimes the World Ain’t Enough, to na żywo nowe utwory zdają się wypadać lepiej. Chociaż studyjnie górne rejestry Bjorna Strida brzmią bez zarzutu, to jednak na żywo strasznie go męczą. Gemini wyszło topornie, podobnie jak Paralyzed. Słuchając tych utworów było mi wręcz przykro, że przez lepszą selektywność dźwięku błędy te zostały tak brutalnie obnażone. Koncert live to wymagający sprawdzian dla zespołu. Na koncercie w klubie niedociągnięcia i drobne zgrzyty zawsze można ukryć za ścianą dźwięku. Nie działa to w przypadku nagrań na żywo.

Z kolei liczne numery z Aeromantic brzmiały idealnie. If Tonight Is Our Only Chance i Transmissions potwierdziły, że nowy krążek może nie jest albumem przebojowym, ale bardzo dobrze odzwierciedla duszę zespołu. Szkoda, że ucięto z setlisty aż 4 numery, w tym świetne Stiletto i Taurus. Nie było też Midnight Flyer, ale to chyba dobrze, bo przeczucie podpowiada mi, że Bjorn nie poradziłby z nim sobie wystarczająco dobrze.

W przerwach między utworami pojawiły się próby integracji z fanami oglądającymi livestream przed telewizorami, lecz wyglądało to dość niezręcznie i smutno. Nie da się udawać, że przed sceną szaleje publiczność, a ręce rwą się do klaskania. Zamiast czytania komentarzy zespół mógłby po prostu zagrać nam dodatkowy kawałek. Znalazła się też chwila na promocję oficjalnego rumu The Night Flight Orchestra. Oprócz tego w swojej ofercie mają, zdaje się, szampana.

Co prawda nie był to koncert stuprocentowo na żywo, ale jednak podniósł mnie trochę na duchu. Mam nadzieję, że dzięki zaangażowaniu fanów oraz muzyków branża artystyczna przetrwa kryzys. To w końcu nie tylko środowisko, wokół którego kręci się nasze życie rozrywkowe. Dla wielu z nas koncerty są nieodłączną częścią tożsamości, stąd też cieszy mnie fakt, że zarówno zespoły, jak i fani walczą, by utrzymać się na powierzchni. Sobotni koncert pokazał, że w zbiornikach The Night Flight Orchestra jest jeszcze sporo paliwa. Jestem pewna, że przelecą oni bez szwanku nawet przez najgorsze turbulencje.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.