Wacken 2019 – relacja z jubileuszowej edycji

Podziel się!

Nadszedł ten moment w roku, kiedy do Wacken 2020 jest bliżej niż do ubiegłorocznej edycji 2019. Zatem czas najwyższy na relację. Uwierzcie, że napisanie jakiegoś sensownego reportażu z tak wielkiego festiwalu graniczy z cudem. Zawsze odwlekam to tak długo, jak tylko mogę. W tym roku świętowaliśmy 30 urodziny festiwalu w Metalowej Ziemi Świętej. Organizatorzy postarali się o to, by nie zapewnić festiwalowiczom żadnych specjalnych atrakcji z tej okazji. Ba, byli tak zajęci jubileuszowym szampanem, że nawet nie zauważyli, kiedy line-up awansował w opinii uczestników ze średniego na najgorszy w historii. Czy w takim razie wyjazd okazał się klapą? Zupełnie nie. Zapraszam do zapoznania się z relacją z tego wszystkiego, co udało mi się wyciągnąć z ubiegłorocznej edycji Wacken Open Air.

Jubileuszową edycję piwa Beck’s można było spotkać między innymi w Hamburgu.

Niewielu przyjezdnych zatrzymuje się przed festiwalem w Hamburgu. Według mnie jest to duży błąd, bo to właśnie tam zaczyna się cały festiwal. Na słynną klubową ulicę  Reeperbahn już na kilka dni przed rozpoczęciem się koncertów przychodzą rzesze metalowców. Nie znajdzie się tam miejscówka, w której nie przesiadują osoby w charakterystycznych koszulkach z czaszką krowy. To wyjątkowe zjawisko. Niezależnie od jakości line-upu i poziomu organizacji, (zarówno jedno jak i drugie w ostatnich latach pozostawia wiele do życzenia) ludzi będzie przyciągać klimat i przyjazna atmosfera. Wacken wyznaczało tor dla innych europejskich festiwali. Stanowi ono od lat mekkę dla metalowych pielgrzymów. Dzięki działalności twórców tej imprezy fanów ciężkich brzmień na świecie przybywa, bo są oni mistrzami promocji tego środowiska. 

Rozgrzewkowy dzień opuściłam na rzecz pobytu w Hamburgu. Trochę szkoda, że przegapiłam tym samym występ UFO oraz Sisters of Mercy. Jednakże, z relacji innych uczestników okazuje się, że nieduża scena w namiocie nie była w stanie pomieścić wszystkich słuchaczy tego dnia. W efekcie na UFO nie dało się nawet wejść. Podobna sytuacja zdarzyła się później podczas występu Uriah Heep na drugiej co do wielkości scenie Louder. Organizator poprzez aplikację wysyłał powiadomienia, by (proszę się czegoś przytrzymać) nie przychodzić na koncert, jeżeli się koniecznie nie chce go zobaczyć. To chyba wystarczająca wskazówka dla organizatora, że warto by było popracować nad logistyką i harmonogramem. 

Vane odbiera 5. nagrodę w Metal Battle

W środę w konkursie Metal Battle zagrali też chłopaki z Vane. Polacy zaprezentowali bardzo wysoki poziom, o czym świadczy 5 miejsce, które udało im się wywalczyć w finałach. To dotychczas najwyższe miejsce, jakie Polsce udało się osiągnąć w tym konkursie.

Czwartek rozpoczął się tradycyjnie otwarciem scen przez coverband Skyline. Wśród coverów znalazły się klasyki takie jak Crazy Train czy All We Are (zagrane z udziałem Doro). Gościem specjalnym show był także Henning Blasse (znany przede wszystkim z Firewind). W hołdzie dla zmarłego w 2017 Chestera Benningtona w setliście pojawił się także cover In The End.

Większość dnia spędziłam w namiocie. Ustawienie po kolei czterech petard: Wiegedood, Necrophobic, Grave i Dark Funeral było mi bardzo na rękę, bo właściwie nie musiałam się stamtąd ruszać. Wiegedood tworzy melancholijną atmosferę, jednocześnie jest w tym smutku i rozpaczy przytłaczający. To nie jest lekkie show, ale warto spróbować je udźwignąć i docenić. To doom metal w najlepszym wydaniu. Z kolei Necrophobic to już zupełnie przeciwny biegun. Koncepcyjnie nawiązują do Destroyer 666, jednak w swoje kompozycje wplatają więcej melodii. Świadectwem ich muzycznej dojrzałości jest album z 2018 zatytułowany Mark of The Necrogram z kawałkami takimi jak tytułowy oraz Tsar Bomba. Na deser został Dark Funeral, który, mimo że żadnym odkryciem raczej nie jest, zaprezentował to, co najistotniejsze w skandynawskim black metalu. Taki właśnie powinien on być: bez pajacowania, surowy i z pierdolnięciem.

Dark Funeral

Tego dnia o północy wystartował także Hellhammer Toma Gabriela Warriora. To było moje pierwsze podejście do nich na tej trasie. Obiecałam sobie, że na których z 3 planowanych festiwalowych koncertów się wybiorę. Na Wacken prawie mi się udało, ale zmęczenie dało się we znaki i szybko zasnęłam siedząc na podłodze w namiocie. Wróciłam niezadowolona do namiotu i powtarzałam sobie, że przecież będzie jeszcze Brutal Assault i Merry Christless. Jak się później okazało, na Brutalu też zasnęłam, a w Warszawie przegapiłam. 

Największym problemem, jaki widzę na Wacken, nie jest brak wystarczającej ilości kibli czy miejsc do jedzenia. Ciasnotę dałoby jeszcze się zdzierżyć, gdyby nie fakt, że ciekawe koncerty zaczynają się właściwie po 18. Przez cały dzień na wszystkich scenach grają młode (gorsze lub lepsze) zespoły. Kończy się na tym, że siedzisz na polu z browarem, by potem wszystkie występy, na które chciałeś iść, pokrywały się. W efekcie widzisz jakieś 30% z tego, co cię na ten festiwal właściwie zwabiło. Korona nie spadłaby z głowy gwiazdom thrashu takim jak Testament czy choćby genialnemu Tribulation, gdyby zamiast o 18:00 zagrali o 15:00. Przypominam, że na festiwalach takich jak Hellfest czy Graspop jest to na porządku dziennym.

W piątek zobaczyłam przede wszystkim Anthrax, który już po raz drugi w tym roku nie zawiódł. Muzycy mimo wieku latają po scenie jak szaleni, setlista jest niesztampowa i odegrana perfekcyjnie. Kolejny highlight to przepiękny występ headlinera. Demons&Wizards to nie tylko side-project Hansiego i Jona, to także pełnoprawny zespół. Myzycy jakością tej trasy dają znać, że są znaczącym graczem na scenie heavy-power. Usłyszeliśmy numery z obu albumów oraz hity Iced Earth i Blind Guardian. Z kolei konferencja prasowa z oboma muzykami napełniła wszystkich optymizmem. W jej trakcie dowiedzieliśmy się nieco o szczegółach nowego albumu oraz o ambitnych planach koncertowych. 

Na koniec dnia odwiedziłam na chwilę show Slayera, jednak nigdy nie byłam ich wielką fanką. Kilka numerów w zupełności mi wystarczyło. Żałuję, że występ oglądałam z bardzo daleka, przez co nie widziałam wspaniałej pirotechniki, która towarzyszyła im na całej trasie. Z tak daleka ognisty pentagram był jedynie chwilowym mignięciem, a jego ciepła nie było oczywiście czuć. Całkiem usatysfakcjonowana udałam się na mój ostatni gig tego dnia.

The Night Flight Orchestra to zespół, na który nie zwracałam uwagi do czasu, aż usłyszałam ich na żywo. Niewiele jest zespołów, które w tak żywy sposób potrafią wskrzesić ducha AOR z lat ‘80. TNFO to szwedzka supergrupa, w której udzielają się między innymi muzycy z Soilwork oraz Arch Enemy. Szwedzi chwytliwe melodie mają we krwi, więc na ich koncertach nogi same rwą się do tańca. To rockandrollowa dyskoteka, która zaskakująco dobrze uderza w sedno gatunku, dodając do tego wszystkiego swój charakterystyczny niepodrabialny pierwiastek. 

Ostatniego dnia znowu wszystko, co dobre, pokrywało się, więc z całego tego burdelu wybrałam sobie tylko kilka kapel. Z rana symfoniczny Operus. Następnie teren festiwalu zamknięto z obawy przed zbliżającą się burzą. Z tego powodu całą rozpiskę szlag trafił i nie obejrzałam Cradle of Filth. W oczekiwaniu na Powerwolfa obejrzałam fragment koncertu Bullet for My Valentine. Walczyłam ze sobą, by nie osunąć się na ziemię z rozpaczy. Na szczęście wytrzymałam. Powerwolfem z kolei nie ekscytuję się już tak, jak kilka lat temu, ale zespół dobrze sobie radzi.Martwi tylko to, że powoli staczają się w lejku powtarzalności. Nowe single przypominają siebie nawzajem, a brzmienie jest cyfrowo wyrównane. Na żywo najfajniej słucha się nieco starszych numerów z Blessed & Possesed. Ten album przypieczętował komercyjny sukces Powerwolfa i wydaje mi się, że na nim się on poniekąd skończy. Oczywiście, do Demons are a Girl’s Best Friend też dobrze mi się skakało.

Przykre jest to, że klasyczny heavy metal na Wacken zepchnięto na mniejsze sceny. Dziwi fakt, że kultowy Girlschool zepchnięto na scenę do ogródka piwnego. Mimo mniejszego miejsca, ulubienice Motorhead dały z siebie wszystko i zaserwowały publiczności rocknrolla, na jakiego w dzisiejszych czasach już mało kogo stać. 

Na sam koniec urzekające show Saxon. To zespół, którego miejsce jest właśnie na głównej scenie Wacken. Cieszy fakt, że razem z koncertem na ubiegłorocznym festiwalu w niepamięć odeszły niesnaski między muzykami a festiwalem. Głos Biffa Byforda jest niesamowity i wciąż nadaje się do wokalnych popisów między kawałkami. Z kolei te nie starzeją się. 

Narzekam, narzekam, a i tak wrócę na Wacken. Skład edycji 2020 jest znacznie lepszy, ale nie tylko ze względu na zespoły warto tam pojechać. Z pewnością potencjalny uczestnik powinien nastawić się na odpuszczanie części planu ze względu nas odległości między scenami i nakładanie się programu. Jednak rodzinność tej społeczności rekompensuje te niedogodności szczególnie, gdy ktoś ma okazję wybrać się na ten fest w roli reportera-obserwatora.

You may also like...

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.